środa, 9 kwietnia 2014

Rozkolce z Morza Śródziemnego – dawcy starożytnej purpury

muszla rozkolca farbiarskiego Bolinus brandaris, fot. M. Wolny
O słynnej starożytnej purpurze, zwanej też tyryjską, niejeden z Was pewnie już słyszał. A czy wiecie w jaki sposób Fenicjanie około 1500 lat p.n.e. otrzymywali ten barwnik? Dawcami tego niezwykle cennego i najpopularniejszego w czasach antycznych pigmentu były głównie dwa gatunki ślimaków z rodziny rozkolcowatych Muricidae, które żyją w Morzu Śródziemnym – rozkolec farbiarski Bolinus brandaris i rozkolec pasiasty Hexaplex trunculus. Choć początki pozyskiwania i produkcji purpury (znanej dziś pod nazwą „dibromoindygo”) z wydzielin wytwarzanych przez mięczaki oraz używanie jej do barwienia tkanin zwykło się przypisywać kulturze fenickiej, to jednak prawdopodobnie sztukę tę znacznie wcześniej znały już inne cywilizacje. Tak czy inaczej zarówno sam proces produkcji barwnika, jak i jego zastosowanie przebiegały zapewne w podobny sposób, o którym chcemy Wam opowiedzieć. Wytworzenie purpury wiązało się najpierw z koniecznością wyłowienia z morza ogromnej ilości ślimaków, będących źródłem barwnika (jest on składnikiem wydzieliny tzw. gruczołu hipobranchialnego). Szacuje się, że w celu ufarbowania materiału na jedną szatę Fenicjanie musieli uśmiercić aż 17 000 okazów! Odłowione ślimaki następnie pozbawiano muszli, a ich rozmiażdżone ciała wrzucano wraz z pewną ilością soli do specjalnych kadzi, w których gotowano je przez kilka dni, do momentu uzyskania mocno zagęszczonego wywaru farbującego. Naturalnie całemu procesowi produkcji towarzyszył okropny fetor rozkładających się ciał ślimaków, dlatego farbiarnie najczęściej usytuowane były z dala od ludzkich osiedli. Kolejnym krokiem w żmudnej pracy farbiarzy było zanurzanie w uprzednio przygotowanym wywarze różnych tkanin, które – i tu uwaga – przyjmowały kolor żółty, a więc dalece odbiegający od pożądanego efektu. Następnie nasiąknięte płynem materiały wystawiano na działanie promieni słonecznych, które dopełniały właściwego procesu farbowania. Pod wpływem zachodzącej reakcji fotochemicznej kolor żółty zaczynał przemieniać się w purpurowy, a w zależności od czasu naświetlania można było uzyskać całą gamę jego odcieni. Proces produkcji pigmentu i barwienia nim tkanin wymagał niezwykle dużych nakładów ludzkiej pracy, dlatego nie dziwi fakt, że na noszenie niebotycznie wówczas drogich purpurowych szat pozwolić sobie mogli jedynie najzamożniejsi. Zresztą po dziś dzień purpura kojarzona jest z kolorem stroju królów i najwyższych rangą przedstawicieli Kościoła.
muszla rozkolca pasiastego Hexaplex trunculus, fot. M. Wolny

Zaprezentowane na fotografiach muszle pochodzą z Tunezji. Muszlę rozkolca farbiarskiego Bolinus brandaris (nr inw. MŚO/P/11501) zakupiliśmy wraz z żywym okazem na targowisku z „owocami morza” w miejscowości Sousse 07.03.2010, ciało ślimaka usunęliśmy. Muszlę drugiego gatunku − rozkolca pasiastego Hexaplex trunculus (nr inw. MŚO/P/11502) znaleźliśmy 14.03.2010 na plaży w miejscowości Mahdia. Od stycznia 2012 roku muszle te wraz z innymi okazami z kolekcji konchiologicznej Działu Przyrody prezentowane są na naszej autorskiej wystawie „I mięczak może mieć powód do dumy”. Aktualnie ekspozycję można oglądać w Muzeum w Praszce.

16 komentarzy:

  1. Świetny tekst! Szczerze mówiąc jak do tej pory, pomimo zainteresowania antykiem, proces pozyskiwania purpury jakoś mi umykał.
    Jest natomiast pewien szkopuł. Skoro: "Pod wpływem zachodzącej reakcji fotochemicznej kolor żółty zaczynał przemieniać się w purpurowy, a w zależności od czasu naświetlania można było uzyskać całą gamę jego odcieni. " to co robiono by szata nie przebarwiała się podczas użytkowania? Rozumiem iż dostojnicy większość czasu spędzali w pałacach lecz - w warunkach śródziemnomorskich trudno słońca uniknąć. Czyli potrzebny był jakiś proces utrwalania barw - zapewne coś analogicznego do procesu stosowanego podczas obróbki fotografii analogowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy radzi, że tekst przypadł Ci do gustu. Co do sposobu utrwalania antycznej purpury na tkaninach, to do takich informacji nigdzie nie dotarliśmy, a trochę literatury dotyczącej wykorzystania mięczaków w m.in. w czasach starożytnych przejrzeliśmy. Być może proces przemiany barw przerywany był w momencie wysuszenia tkaniny, albo faktycznie stosowano jakiś utrwalacz hamujący zachodzenie reakcji fotochemicznej Czytaliśmy też, że z biegiem lat materiały farbowane purpurą zamiast blaknąć, piękniały - barwa stawała się intensywniejsza.
      Proces niezwykle ciekawy! Kiedy zakupiliśmy żywe okazy rozkolców, ślimaki wydzielały gęsty śluz, a po wytarciu go chusteczką higieniczną ta zaczęła przyjmować fioletową barwę :-). REWELACJA!
      Pozdrawiamy

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy artykuł . A pro po wystawy - to oczywiście, że byłam w Opolu . Muszle przepiękne. Świetny tytuł tej wystawy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy wcześniej nie słyszałem o takich ślimakach. Ile mordowali, żeby zafarbować jedną szatę, 17 tysięcy sztuk????!!!!! O rany! To pewnie tym gatunkom groziło wymarcie w starożytności! Niewyobrażalna ilość.
    Niezwykle interesujący tekst, dzięki i pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - mięczakom tym groziło wymarcie. Na szczęście od momentu zaprzestania pozyskiwania purpury ze ślimaków, oba gatunki zaczęły się stopniowo odradzać i dziś uznawane są za liczne.
      Miło nam, że tekst się spodobał :-) Pozdrawiamy!

      Usuń
  4. Nie wchodzi mi z tabletu "odpowiedz". Więc piszę jako nowy wątek.
    Rozuumiem iż rozkolce są dziś bezpiecznie liczne, więc umowy CITES ich nie obejmują. Ale czy nie podpadsją o umowy odnośnie nierozprzestrzeniania gatunków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Martwe na pewno nie :-) (mamy na myśli same muszle). Nie bardzo rozumiemy w jakim kontekście pojawiło się Twoje pytanie... Pozdrawiamy

      Usuń
  5. Zgadza się że moje pytanie wygląda na wyrwane z kontekstu. Praktycznie rzecz ujmując takie jest. Ot po prostu przypomniałem sobie moje "przygody" z pozyskanymi we Włoszech okazami bylin. Przez chwilę czułem się jak międzynarodowy terrorysta. Ale wyłgałem się celnikom celnie argumentując że akurat te konkretne rośliny to już Królowa Bona "przemycila".
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My jeszcze żywych okazów nie przewoziliśmy... ;-). Muszelki to i owszem. Zawsze jednak myśleliśmy, że np. żywych roślin przewozić nie można i bardzo się zdziwiliśmy kiedy pewna pani na pokład samolotu z Tunezji wniosła pokaźnych rozmiarów palmę daktylową w doniczce... ;-)

      Usuń
    2. Są jakieś przepisy, w których skuteczność nie wierzę. Generalnie jak coś ma odpowiedni certyfikat to jest OK, a jak nie ma to jest trefne. Moje oreganoi tymianek nie miały, lecz trudno w ich przypadku mówić o "rozprzestrzenianiu".

      Usuń
  6. Słyszałem o tym to bardzo ciekawa rzecz:)

    OdpowiedzUsuń